Obyś
żył w ciekawych czasach – to znamy. Tylko co to są te „ciekawe czasy”?
Czy ciekawe dla każdego człowieka z osobna, czy może ciekawe dla
większej grupy ludzi, ba, dla całego społeczeństwa? Czy ciekawe z
udziałem, czy bez udziału zainteresowanych? Czy – jak mówi kolejne
przysłowie – ta ciekawość to pierwszy stopień do piekła, czy może brama,
przez którą wchodzimy w świat tajemnicy i ją odkrywamy? A może ta
ciekawość w potocznym, mieleckim rozumieniu - w odbiorze czytelników
felietonu czy też moich sąsiadów, którym ona widzi się niepotrzebną i
niebezpieczną - jest wkładaniem palców pomiędzy drzwi a framugę?
Jak pisał Ryszard Kapuściński w „Podróżach z Herodotem” „Przeciętny człowiek nie jest specjalnie ciekaw świata. Ot, żyje, musi jakoś się z tym faktem uporać, im będzie to kosztowało mniej wysiłku - tym lepiej. A przecież poznawanie świata zakłada wysiłek, i to wielki, pochłaniający człowieka. Większość ludzi raczej rozwija w sobie zdolności przeciwne, zdolność, aby patrząc - nie widzieć, aby słuchając - nie słyszeć”.
Czy znajdziemy lepsze słowa, opisujące nasze społeczeństwo tu i teraz? Ja sądzę, że Kapuściński trafia w samo sedno.
Chyba
zaczynamy żyć w naprawdę ciekawych czasach. I nawet nie to, że już sam
premier straszy kryzysem. Nie to nawet, że Zjednoczona Europa pruje się
jak stara derka, którą nie da się okryć wszystkich spragnionych
ciepełka, a każdy stara się naciągnąć ją na swoje wystające na zimno
stopy. Nie to nawet , że jakiś Amber Gold i inny Goldstein.
Chyba
przychodzi czas totalnych przewartościowań. Przede wszystkim moralnych i
społecznych. I im bardziej ludzie o tzw. lewicowych poglądach będą mnie
za te słowa krytykowali, tym bardziej będę się upewniał w swojej racji.
I
w tymże świecie, który dla jednych się kończy, a dla innych zaczyna,
nasze społeczeństwo jest właśnie jak to społeczeństwo z cytatu
Kapuścińskiego – patrzy i nie widzi, słucha i nie słyszy. A może raczej
widzi, co chce widzieć i słyszy, co chce słyszeć. Albo jeszcze bliżej
prawdy – widzi, to co do widzenia dostaje i słyszy, to co ktoś mu daje
do słyszenia. Bo jego ciekawość jest zredukowana do absolutnego minimum,
prawie nie istnieje. Ciekawość, to wysiłek dla większości zbyt wielki.
Większość myśli jedynie, jak najłatwiej skończyć szkoły, załatwić pracę,
najlepiej na posadzie państwa lub samorządu, wziąć pożyczkę, pojechać
do Egiptu. Wszystko all inclusive. Wszystko dostarczone na brzeg łóżka,
basenu, stołu.
Mówił Albert Einstein o sobie: „Nie mam żadnych szczególnych uzdolnień. Cechuje mnie tylko niepohamowana ciekawość”. Mówił także: „Ważne
jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny.
Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy
każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać
nie potrafi żyć”.
Nie jesteśmy einsteinami? Bardzo nie jesteśmy. Ale możemy próbować być troszeczkę. Przynajmniej niektórzy z nas. Ci, których „ciekawość przeżyła typowe wykształcenie polskiej szkoły”.
To cud, ale się zdarza. Trudne czasy wzmagają ciekawość. Bo łatwo nie
być ciekawym, jak wszystko ma się podane, jak na dobrych wczasach. Wtedy
ciekawość sprowadza się jedynie do tego, czy drink jest bardziej
oszukany czy mniej.
A
jednak nie do końca nie jesteśmy ciekawi. Bo oto obserwuję od trzech
chyba tygodni z jakim zainteresowaniem mielczanie kupują lokalną gazetę i
czytają o zarobkach i majątkach swoich lokalnych władców, radnych,
urzędników różnych szczebli i jak bardzo tymi wiadomościami się
bulwersują.
Szczególne
poruszenie wywołało dzisiejsze (4 wrzesień) zestawienie zarobków,
opublikowane w Korso. W powszechnej bryndzy finansowej, jaka ogarnia
część sprywatyzowanego społeczeństwa, zarobki ludzi finansowanych z
naszych podatków muszą budzić dyskusję. Dla porządku dodam jedynie, że
ja do tych porażonych wysokością zarobków dyrektorów starostwa czy
urzędników instytucji miejskich nie należę (choćby z racji moich
zarobków w prywatnej spólce), ale większość podatników niestety tak. A
słuchając różnych głosów, mogę powiedzieć, że w niektórych przypadkach
bardzo.
Za
tą ciekawością idzie zdziwienie, za zdziwieniem wkurzenie, za
wkurzeniem.. ? Teraz pewnie nic nie idzie, ale czy nie pójdzie?
Bo
czy nie nastąpiło postawienie wozu przed koniem? Ba, czy konia nie
wsadzono na wóz i nie kazano go ciągnąć zabiedzonej gawiedzi? Kiedy
praktycznie w każdej gminie i powiecie władza może sobie swobodnie
ustalać zarobki i diety, finansowane przez nas, podatników, czy nie
powinno budzić zastanowienia, że nasi posłowie zarabiają mniej od
dyrektora w gminie? Kiedy premier zarabia miesięcznie 16,5 tys. zł
brutto a prezydent ok. 20 tys. zł, może się z nich śmiać wielu gminnych
urzędników, zarabiających tyle samo lub niewiele mniej.
Ludzie
na co dzień nie są ciekawi i władzę to jedynie może cieszyć. Gorzej,
jak zaczynają pytać. Te resztki demokracji, których wyrazem jest
konieczność publikacji zarobków i stanu majątkowego, są czynnikiem
nawrotu ciekawości wśród społeczeństwa. Podobnie jak sprawy tzw.
konsultacji ze społeczeństwem w sprawach kontrowersyjnych inwestycji
(choć to nieco inna jakość). Jak ludzie zaczynają pytać, władza zawsze
powinna – jeśli nawet nie bać się to przynajmniej zacząć zastanawiać nad
swoim działaniem, nad swoim statusem. Zawsze wtedy, by nie było zbyt
późno na zmianę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zanim napiszesz przeczytaj regulamin
Komentarze są moderowane