Nie
jestem typem człowieka stadnego, niespecjalnie pociągają mnie
„uroczyste uroczystości”, wizyty pełne okolicznościowej celebry i
wzniosłych słów „ku czci”, nie lubię uczestniczyć tam, gdzie muszę mieć
garnitur i – koniecznie – krawat. Może dlatego, że pamiętam tzw. „wizyty
gospodarskie” z minionej epoki, ale także z ostatniego czasu,
wyreżyserowane i przygotowane w każdym szczególe, w których czasami
jakiś „paprykarz” ze swoim problemem jest jak puszczenie bąka w
towarzystwie.
Mógłbym nawet powiedzieć, że w kraju, w którym wyższego rangą wita się w każdym powiecie jak czynownika czternastego stopnia w carskiej Rosji, ja jestem antysystemowy.