“Kult słońca oraz moment przesilenia słonecznego wykorzystano do uzasadnienia idei, że Boże Narodzenie było odrodzeniem światła, a Chrystus jest jego symbolem. Stąd lokacja tego święta w okresie, gdy przybywa dnia, a noce stają się coraz krótsze. Słowem, zwycięstwo światła nad ciemnością” – mówi dr Tadeusz Baraniuk, etnolog z Uniwersytetu Warszawskiego, w rozmowie z Filipem Rdesińskim.
Dlaczego Boże Narodzenie, piękne święto, przebiegające w radosnej, rodzinnej atmosferze, obchodzone jest w tak zimnej, ciemnej i mało przyjemnej porze roku?
Dlaczego Boże Narodzenie, piękne święto, przebiegające w radosnej, rodzinnej atmosferze, obchodzone jest w tak zimnej, ciemnej i mało przyjemnej porze roku?
Chrześcijaństwo wyrosło na glebie kulturowej cywilizacji świata rzymskiego, śródziemnomorskiego oraz na cywilizacji świata judejskiego. Na dawnych zrębach kulturowych, które wówczas nie były chrześcijańskie. Do Rzymu w okresie cesarstwa docierały religie perskie, związane z kultem boga słońca Mitry. Postawiono w tym czasie wiele jego świątyń. Centralnym świętem kultu Mitry był dzień poświęcony odradzaniu się słońca, obchodzony pod koniec grudnia. I Ojcowie Kościoła ulokowali pamiątkę Bożego Narodzenia w tym samym czasie. Kult słońca oraz moment przesilenia słonecznego wykorzystano do uzasadnienia idei, że Boże Narodzenie było odrodzeniem światła, a Chrystus jest jego symbolem. Stąd lokacja tego święta w okresie, gdy przybywa dnia, a noce stają się coraz krótsze. Słowem, zwycięstwo światła nad ciemnością. W ten sposób przeciwstawiono nowe treści religijne miejscowym kultom. Boże Narodzenie to do dzisiaj takie świetliste święto.
Czy stąd wzięła się tradycja lampek, a wcześniej świeczek zapalanych na choinkach?
Dokładnie tak. Cały adwent to taki okres kultu światła. Lampki adwentowe, najróżniejsze pochodnie w wigilię Bożego Narodzenia, roraty odbywające się przed wschodem słońca... Wystarczy wyjść na ulice naszych miast i rozejrzeć się wokół. Zobaczymy oświetlone drzewka i specjalne iluminacje. To tradycja wiązana z przełamaniem mroku. Jeszcze gdzieś sto lat temu w kulturze chłopskiej za próg świąt Bożego Narodzenia poczytywano dzień św. Łucji, obchodzony 13 grudnia. Św. Łucja była chrześcijańską męczennicą z początków IV w. W ikonografii występuje z mieczem i tacą w ręku, na której trzyma wyłupione oczy. W związku z tym została patronką ciemności, a zarazem takiego światła, które przenika ciemność. Bo ci, którzy nie widzą, mają lepszy wgląd w to, co duchowe. I dlatego jej imię wiąże się z łacińskim słowem „lux”, czyli światło, promień.
W Polsce o tym święcie dawno już zapomniano. Są miejsca w Europie, gdzie jeszcze się je obchodzi?
Tak. W Skandynawii. Jest to dość ciekawe, bo jest to obszar zdominowany przez religie protestanckie, które w zasadzie nie uznają kultu świętych. Dzień św. Łucji zakorzenił się w tradycji jednak tak mocno, że obchodzony jest do dziś. W ten dzień chodzą po miastach w Szwecji orszaki ubranych na biało dziewcząt w diademach z siedmioma świeczkami i śpiewają włoską pieśń o św. Łucji. Bo Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii i tam jest pochowana. To święto na poły charytatywne, wiąże się z ideą dobroczynności.
To ciekawe, że w chrześcijańskiej Polsce ta tradycja została zapomniana, a w protestanckiej Szwecji jest wciąż żywa. Co o tym zadecydowało?
W mitologii skandynawskiej występowała bogini o imieniu Lusse. Miała ona postać drapieżnego ptaka, który w najdłuższą noc, czyli w porze adwentu, prowadził „dzikie łowy”. Lusse na czele demonów pędziła przez świat i w tym czasie nie wolno było palić ognia w domach, nie wolno było warzyć piwa oraz wypiekać chleba. Jeżeli owa demoniczna Lusse zobaczyła, że ktoś pali ogień, karała go uduszeniem. Była ona personifikacją absolutnej nocy, jej atrybutem była czarna kotka, która widzi w ciemności, chociaż sama jest niewidoczna. Mamy tu więc do czynienia z takim staroskandynawskim nawiązaniem do światła-nocy. W mitologii celtyckiej znano z kolei boga światła – Luga. Galijski Lugus, czyli błyszczący, był bóstwem słońca, opiekował się rzemieślnikami. Stoczył bój z olbrzymem Balorem i oślepił go, zabił, trafiając kamieniem w oko. I znów spotykamy mitologiczny motyw walki między światłem a ciemnością. W kulcie św. Łucji jest więc ukryty szerszy, ogólnoeuropejski temat przesilenia zimowego.
Czy podobnie jak w przypadku kultu światła, swoje głębsze i szersze odniesienie ma też nasza świąteczna choinka? Podobno wywodzi się ona ze starogermańskiego, pogańskiego kultu drzewa?
Kult drzewa był także ogólnoeuropejski. Niemiecka jest jedynie forma choinki, jaką znamy dzisiaj i jaka przyjęła się we współczesnej kulturze. Jeszcze w XIX w. była to choinka mała, drobna, wisząca u powały, wierzchołkiem skierowanym do dołu. Wieszano na niej jabłka, orzechy, ser. To było drzewko wszelkiej pomyślności. Obecna forma choinki jeszcze w okresie międzywojennym czasami na tyle kojarzyła się z tradycją niemiecką, że gdy stawiano ją w domach na Mazowszu, to nadawano jej rodzimy charakter – stawiano choinkę sosnową, bo „wyrosła na naszej ziemi”. Świerk był więc poniekąd kulturowo obcy. Zielone drzewko jednak było chyba tradycją ogólnoeuropejską. Nie zawsze iglaste, w Skandynawii wieszano na przykład jemiołę. Chodziło głównie o „wieczną” zieleń. Różne koncepcje drzewa, które byłoby drzewem uniwersalnym – drzewem świata, kosmicznym, odradzającym się. Takim, które sięga od nieba do ziemi i łączy wszystkie sfery. To miało być drzewko symbolizujące szczególny okres, jakim są święta. Taki czas, który kompresuje czas i przestrzeń. To, co było, jest i co będzie, spotyka się w jednym, cudownym momencie. Wierzono zatem, że w wigilię Bożego Narodzenia o północy zakwitają sady, ptaki śpiewają, zwierzęta rozmawiają ludzkim głosem, a woda w studni zamienia się w wino, które zaczerpnąć może tylko człowiek bez grzechu.
To prawda, że swoją magię ma także dwanaście potraw stawianych na wigilijnym stole?
Dwunastka to liczba symboliczna. W przypadku Wigilii mówi się o dwunastu apostołach. Sądzę jednak, że w tym wypadku chodzi raczej o dwanaście miesięcy skompresowanych w dwunastu dniach. Od dnia św. Łucji do Bożego Narodzenia przypadało dwanaście dni. W ciągu dziesięcioleci ta ludowa arytmetyka stawała się nieaktualna, gdyż przyjęto „drugą” dwunastkę. Nie przed, lecz po Bożym Narodzeniu. Od Bożego Narodzenia do Trzech Króli jest także dwanaście dni. W ten sposób święto zyskuje taką symetryczną ramę. To idea pewnego ładu.
Całość wywiadu z dr. Tadeuszem Baraniukiem w tygodniku “Gazeta Polska”
fot: niezalezna.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zanim napiszesz przeczytaj regulamin
Komentarze są moderowane