Przeczytałem
wywiad z Chrisem Niedenthalem, słynnym fotografikiem, który stwierdził,
że wszystko co najważniejsze, już się w Polsce wydarzyło. I to tak
dalece, że on, jako fotoreporter, nie ma co fotografować, a wręcz nie
chce mu się wyciągać aparatu. Choćby na coś takiego jak piłka nożna.
Jak
dalece trzeba być zadufanym i krótkowzrocznym, by wypowiadać takie
słowa. To jest taka polska odmiana koncepcji ogłoszonej dwadzieścia parę
lat temu w książce „Koniec historii” przez Francisca Fukuyamę,
pracownika Departamentu Stanu, a więc pewnie działającego trochę na jego
zapotrzebowanie.
Kiedyś słynna, dzisiaj już trącąca stęchlizną teoria,
ale na polskie potrzeby nieco podmalowana i odświeżona. I pewnie mająca w
Polsce wielu wyznawców, szczególnie w medialnym mainstream - ie.
Wszystko,
co najważniejsze, już się wydarzyło. Mamy liberalną demokrację i
kapitalizm, dwa fukuyamowskie słupy graniczne, wyznaczające koniec
historii. Tyle tylko, że ani nic
nie wskazuje, by miała być u nas liberalna demokracja – bardziej
zmierzamy do nowej wersji demokracji ludowej ze stolicą w Brukseli, ani
nie ma prawdziwego kapitalizmu, a coraz bardziej etatystyczny twór,
wysysający krew z ciężko pracujących wyznawców kapitalizmu i własnej
zaradności.
Pokiwałem
głową i mógłbym odłożyć sprawę, ale zadałem sobie pytanie, jak ten
„koniec historii” ma się w przypadku Mielca. Czy rzeczywiście wszystko,
co ważne już się w Mielcu wydarzyło? Czy nic ważnego nas już nie czeka?
Gdyby
zacząć od ostatniego pytania i podać je ludziom jako pewnik, można by
dostać kopa. Tak wiele przecież ludzi jest – ogólnie mówiąc – w podłej
sytuacji, że jeślibyśmy im zaserwowali tezę o końcu historii i zrobieniu
już wszystkiego, także dla nich, można by dostać w głowę.
Rzuciłem
w poprzednim felietonie, dość mimochodem, tezę, że strefa ekonomiczna –
dzisiaj coś oczywistego, coś co ma być jak powietrze dla zaspokajania
ekonomicznych potrzeb ludzi -
czasami bardziej przeszkadza niż pomaga w rozwoju Mielca. Trochę sam
przestraszyłem się tych słów i to nawet nie dlatego, bym bał się reakcji
moich dawnych, strefowych kolegów. Bardziej bałem się, że palnąłem
głupstwo. Zacząłem nad tym myśleć i wychodzi mi, że tak naprawdę strefa
ekonomiczna dla przyszłości Mielca to już żaden czynnik rozwojowy. To co
już jest, to będzie, krócej, dłużej. I koniec. I niewiele ponad to.
Jeśliby
to miał być mielecki koniec historii gospodarczej, to niech Bóg się nad
nami zlituje. Ja naprawdę nie widzę niczego w strefie, co mogłoby w
sposób zasadniczy zacząć zmieniać obraz Mielca, który przecież ma 15
procentowe bezrobocie po tych 17 latach działania strefy. A więc prawie
takie jak było na początku transformacji, kiedy strefa powstawała, a
przecież tyle ludzi wyemigrowało, tyle poszło na głodowe, wcześniejsze
emerytury.
Więc
jaki to koniec historii? To zaledwie jej początek. A co zrobić, by
zmienić sytuację? Piszę już od dłuższego czasu, że strefowa koncepcja
rozwoju gospodarki Mielca wyczerpała się. Taka jest smutna prawda i nie
przysłonią jej sukcesy strefy, odnoszone w innych miastach. To nam lata,
to jest nam, mielczanom, obojętne.
Widziałem
konieczność, i pisałem o tym, przejęcia sprawy rozwoju gospodarki
mieleckiej przez władze miasta (może i powiatu). To się po trosze dzieje
(park przemysłowy), ale chyba za mało. I to nie z powody niechęci władz
miasta, ale z powodu – tak myślę – braku pomysłów jak to zrobić.
Żadna
historia więc, w tym gospodarcza, w Mielcu się nie kończy. Przeciwnie,
mam nadzieję, że czekają nas wielkie wydarzenia w rozwoju naszego
kapitalizmu. Oby nie negatywne.
A
co do historii naszej mieleckiej liberalnej demokracji – trwa ona już
lat dwadzieścia parę i wyznaczają ją dwa słupy milowe: jednym jest
prezydent Chodorowski, a drugim, trochę mniejszym, starosta Chrabąszcz
(wcześniej Smaczny). Osoby te są wyznacznikami stałości naszej
mieleckiej historii politycznej.
Prawie
można by za Fukuyamą powiedzieć, że na mieleckim podwórku rzeczywiście
dotarliśmy do końca historii naszej lokalnej demokracji, bo już nic się w
niej nie zmienia od wielu lat. Prawie dotarliśmy.
Czy
tu pan Fukuyama ma rację? Czy to rzeczywiście już koniec zmian? Czy
mielczanie osiągnęli stan najlepszy, na jaki mogą sobie pozwolić, stan
wymarzony? Czy już zawsze będzie tak, jak jest? Czy to nie koniec
mieleckiej historii? Czy ten stan, to nasza wymarzona stabilizacja
polityczna? A może to początek stagnacji?
Dzisiaj
trzeba myśleć, co zrobić, by się w miarę dynamicznie rozwijać i
zmieniać. Może ktoś będzie na mnie wkurzony za te słowa, gorzkie, ale
prawdziwe. Nie można się jednak na siebie obrażać, bośmy są posadzeni na
tym samym wózku i nawet przed najlepiej usytuowanym urzędnikiem
niedługo żłób może okazać się pusty. Myślmy, co zrobić,
Bo
i w gospodarce mieleckiej, i w naszej demokracji lokalnej mamy zastój. A
zastój zawsze źle się kończy, jak nie znajdziemy na niego recepty.
Andrzej Talarek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zanim napiszesz przeczytaj regulamin
Komentarze są moderowane