Blog do wynajęcia Blog do wynajęcia Blog do wynajęcia kontakt

Wszystko, co najważniejsze

Pożyczyłem sobie tytuł tego felietonu od Pauliny (Oli) Wat  po dyskusji na hej.mielec z osobą, która chciała wymiany poglądów, a nie jedynie dokopania mi za moje osobiste poglądy czy postawy (tak a`propos dokopania – w naszym mieleckim wydaniu to osobnicy z tzw. lewicy - oczywiście anonimowi -  są od grzebania w życiorysach, co zupełnie przeczy tezie, jakoby robiła to tylko prawica – nie ma argumentów, jest pałka, to w łeb). Tym niemniej zarzuciła mi ta osoba, że zajmuję się w swoich felietonach sprawami błahymi. Nie zgadzam się z nią, bo są to (dla mnie) sprawy ważne, ale – wychodząc niejako naprzeciw jej stanowisku - postanowiłem napisać felieton o sprawach (dla mnie) najważniejszych. To trudne zadanie wyselekcjonować takie sprawy, czyniąc to tak, by mogły one być uznane za ważne, jeśli nie za najważniejsze, także przez moich czytelników. Oczywiście sprawy rodziny i pracy zawodowej pozostaną poza tym felietonem.


     Zapewne sprawy najważniejsze należy podzielić na dwie grupy: sprawy ogólne i sprawy mieleckie.
Ze spraw ogólnych  są – moim zdaniem - dwie, które kształtują lub będą kształtowały nasze poglądy i postawy na wiele lat. Jedna to ewentualny kryzys, druga to konsekwencje katastrofy smoleńskiej.
Tej pierwszej nie trzeba szczegółowo omawiać, bo wszyscy mają świadomość, że praca i rozwój, których pragniemy, są kryzysu przeciwieństwem. Nie do końca zresztą wiadomo, na ile na  ten kryzys mamy wpływ, pamiętając, że akurat pod rządami PiS-u gospodarka miała świetne wyniki, bezrobocie było chyba najniższe w III RP, co wcale nie zawdzięczaliśmy działalności rządu, a bardziej temu, że gospodarką on się wtedy specjalnie nie zajmował.

     Obecny rząd czyni podobnie, co jednak może okazać się daleko niewystarczające, jeśli kryzys rzeczywiście nas dopadnie. Braki reform strukturalnych, jakie ten rząd mógł zrobić, a nie zrobił, są tak gigantyczne, że lepiej nie myśleć, co się może dziać, kiedy kryzys rzeczywiście przyjdzie. A że przyjdzie, to jest dość prawdopodobne, patrząc na to, co się dzieje w krajach Europy zachodniej, szczególnie na te kraje, w których rządy próbują wprowadzać reformy w środku kryzysu. Raz danego przywileju trudno  ludziom odebrać.
Podobnie będzie u nas, jeśli kryzys zmusi rząd do reform wtedy, kiedy już się zacznie. To wtedy rzeczywiście się zacznie. A tego i ja, i wszyscy się boimy. A świat pędzi i zostawia Europę i Polskę z tyłu.

     Sprawa smoleńska jest dynamiczna i ostatnio weszła w zupełnie nową fazę. Nie tylko poprzez prowadzone ekshumacje, które kompromitują rząd, ale głównie dlatego, że już polscy, miejscowi naukowcy z Politechniki Warszawskiej uważają, że samolot rozbił się na skutek wybuchu wewnątrz. To oczywiście nie znaczy, że Rosjanie przeprowadzili zamach, nawet to, że być może nigdy nie otrzymamy szczątków wraku jako dowodu w sprawie, też tego nie przesądzi. Jak piszę te słowa, czytam, że samobójstwo popełnił(?) mechanik z Jaka 15, twierdzący w zeznaniach co innego, niż było w stenogramach.
Świadomość tego, co może nastąpić, kiedy okaże się, że jednak mógł być zamach jest taka porażająca i tak nikt nie wie na dzisiaj, co będzie można z nią zrobić, że większość ludzi nie chce o tym nawet myśleć. Po prostu odsuwa tę ewentualność w niebyt, wręcz reagując oburzeniem na każdego, kto o tym śmie rozważać. I dotyczy zarówno  to najzwyklejszych obywateli, mających na głowie rodziny i kredyty, którzy zdają sobie sprawę, że taka sytuacja niesłychanie skomplikuje nam wszystkim bytowanie, jak i ludzi rządzących, którzy  - mając tę świadomość już dziś – zupełnie nie mają pojęcia, jak można by się wtedy zachować. Świadczą o tym słowa naszego ministra spraw zagranicznych (cytuję z pamięci) – „to co, mamy wypowiedzieć Rosji wojnę?” – które go zupełnie kompromitują. Nasi ministrowie spraw zagranicznych – choćby Beck – działali w trudniejszych uwarunkowaniach i też się nie sprawdzili, ale przynajmniej publicznie nie okazywali swojej bezradności.

     Bo jeśli – nie daj Boże – tak by się stało, to będzie tak tragicznie, że kryzys ekonomiczny przy tym to „pikuś”.
A co wtedy nam będzie zrobić? Niektórzy będą chcieli położyć uszy po sobie, i udawać, że choć plują to pada deszcz. No bo co, mamy wypowiedzieć Rosji wojnę?
Może jednak Opatrzność obdarzy nas wielkim mężem stanu, ministrem spraw zagranicznych, który w takiej chwili będzie umiał się znaleźć. Jak? Chociażby poprzez zasadnicze zbliżenie się z Niemcami. Nawet przeciw Rosji. Wiem, że to także groźne, ale innej drogi może nie będzie.

     I jeszcze jedna sprawa ogólna, która będzie – wiem – działać na niektórych jak płachta a byka. To – powolne bo powolne – przeformatowywanie się polskiego Kościoła do nowych warunków, w których pleban nie będzie kojarzony w wójtem, a biskup z ministrem. Nadzieja, jaką miała część hierarchii kościelnej, na dobrą współpracę z obecnie rządzącą siłą, rozwiała się jak jesienny dym. I bardzo dobrze. Kościół nie powinien okazywać się z rządzącymi, Kościół, jego przedstawiciele, nie powinien być kojarzony władzą ziemską. On tę władzę powinien oceniać, a poprzez to, poprzez sumienia swoich wiernych i ich wybory, kontrolować.
Ponieważ o zapaści demograficznej pisałem wielokrotnie, tu tylko zasygnalizuję, że to kolejna sprawa najważniejsza, z którą ani rząd, ani Kościół, uporać się nie potrafią. A muszą.

      A teraz Mielec.
Jak powyżej, jak w całej Polsce, miejsca pracy, których od kilku lat w Mielcu nie przybywa lub przybywa niesłychanie wolno.  Wydaje się, że doszliśmy do jakiegoś muru i nikt nie ma pomysłu, jak przez niego przeleźć. Strefa praktycznie już nowych inwestycji, nowych miejsc pracy nie generuje, jakoś zaskorupiała się w rozwoju. Pewnie to nie wina Mielca i ARPu. Teraz strefy są wszędzie, a my jesteśmy miastem za lasem.
I na dodatek tylko prosta przetwórczość, mało płatne prace, zawody niskokwalifikowane. Słynna szwedzka firma, z którą wiązaliśmy tak wielkie nadzieje, ma wręcz fatalną opinię. Firmy bardziej technologiczne, potrzebujące myśli inżynierskiej, osadzają się gdzie indziej, choćby w Rzeszowie, a u nas bida.

      Mam wrażenie – już to zresztą proponowałem – że potrzebna jest jakaś burza mózgów, jakaś rada mędrców mieleckich pod przywództwem Prezydenta, która po analizie sytuacji przedsięweźmie pakiet działań, które może zmienią sytuację. Bo jak tak dalej pójdzie, to nie pójdzie.
Należy uatrakcyjnić ofertę Mielca, może nawet dać więcej, niż do tej pory dawano inwestorom. Może trzeba bardziej efektywnej, agresywnej promocji? Nie udziału w jakiś targach, misjach, które służą głównie do zwiedzania obcych krain, a z których to targów i misji żaden inwestor nie został pozyskany ani do strefy mieleckiej ani tarnobrzeskiej. Fajnie jest być urzędnikiem ale życie z naszych podatków zobowiązuje do oddania czegoś w zamian.

     Kolejna sprawa, dla mnie niesłychanie ważna, a niedoceniona, czy wręcz niezrozumiana przez władze i przez wielką część mieszkańców. To ochrona mieleckiego środowiska, czyli ochrona Mielca i powiatu przed zatruwaniem go.

    Jak w Polsce człowiek nie rozumie, dlaczego tak a nie inaczej, jeśli pomimo usilnego myślenia nie widzi logiki w pewnych działaniach lub raczej ich braku, mówi sobie znaną maksymę: jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I mnie także przypominała się ta maksyma, ale ona także nie tłumaczyła całej złożoności sytuacji. Długo myślałem, dlaczego sprawy ochrony środowiska w Mielcu traktuje się „per noga” i wreszcie znalazłem rozwiązanie. Jak u dzieci dzieciństwo, jego doświadczenia, ma wpływ na całe życie, tak u niektórych inżynierów doświadczenia pierwszej pracy zostają jak atawizm i nie pozwalają im na inne myślenie.

    Jeśli w WSK wszystkie „trudne” odpady przemysłowe spalano, a szczególnie chętnie robiono to z pozostałościami farb, jeśli tak bardzo wiele materiałów, z którymi nie wiedziano co zrobić, zakopano na lotnisku i do tej pory tam sobie leżą, niedaleko od żydowskich mogił, którymi także nikt się nie przejmuje, to łatwo sobie wytłumaczyć, dlaczego niektórym decydentom tak łatwo przychodzi lekceważyć ochronę środowiska.
Jeśli do niedawna prawie wszyscy mieszkańcy wsi, a teraz znakomita ich część, wylewali i wylewają swoje szamba „gdzieś’ to jak ich przekonać, że zatruwanie Rowu Potok to przestępstwo?
Jak segregacja odpadów w niektórych domach polega na ich rozdziale na te, które spalane są w dzień i na te, które spalane są nocą, to jak wytłumaczyć takim ludziom, że dym z kominów fabryki jest szkodliwy.

    Ochrona środowiska nie jest tematem, którym zajmują się politycy. Nie da się udowodnić, że ktoś tak umarł na raka, bo wdychał dym fabryczny, nie ma to odbicia w głosowaniu, więc nie ma tematu.
Oczywiście, ludzie są za „środowiskiem” jak się im buduje obok domu maszt telefonii – no bo te fale szkodzą – albo wiatrak, no bo kury przestaną nieść, a od hałasu się ogłupieje, ale zatruta woda ze studni jest „smaczna” bo nie ma chloru, a na resztkach z szamba dobrze rośnie kapusta.

    Wygląda na to, że w najbliższym czasie niewiele w tej materii zdziałamy, jeśli władza nie zrozumie. Ja wiem, że miejsca pracy są najważniejsze, ale ja WIEM, jak wiele można zrobić w Mielcu w tej sprawie zupełnie małym kosztem. Czasami samym „chceniem”.
Więc życzę wszystkim, by się nam chciało.

Andrzej Talarek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zanim napiszesz przeczytaj regulamin

Komentarze są moderowane



Rozkłady jazdy komunikacji prywatnej BUS.....Sprawdź szczegóły..........