Sezon jesienno-zimowy to już tradycyjnie dla
ratowników z powiatu mieleckiego czas zmagania się nie tylko ze skutkami
groźnych wypadków komunikacyjnych i fatalnymi warunkami pogodowymi, ale
również z katastrofalnym oznakowaniem budynków. Zmrok zapada już około
16, więc przez dużą część doby ten problem jest odczuwalny szczególnie
dotkliwie, tymczasem dojazd do pacjenta na czas decyduje często o tym,
czy przeżyje. Warto zrobić wszystko, by skrócić drogę do niego.
Mieleckie
Pogotowie Ratunkowe już kilka lat temu rozpoczęło kampanię informującą
jak ogromne znaczenie dla szybkości akcji ratunkowej ma sprawne
odnalezienie przez ratowników adresu podanego w zgłoszeniu - podaje rzecznik mieleckiego szpitala Aneta Dyka-Urbańska
– Wtedy rzeczywiście efekt tej akcji na pewnych obszarach powiatu był rewelacyjny. Pojawiły się nazwy ulic, numery domów, ekipy wyjazdowe były zachwycone, bo przecież dobre oznakowanie przełożyło się na krótszy dojazd do chorego. Niestety efekt ten był krótkotrwały – nie kryje Józef Latawiec, kierownik sekcji transportu mieleckiego pogotowia.
W
wielu wsiach domy powstają jak grzyby po deszczu, działki są dzielone
na mniejsze, powstają nowe drogi. Nawet w ciągu kilku tygodni topografia
danego obszaru może się zmienić, ale nie zawsze znajduje to
odzwierciedlenie w oznakowaniu.
– Są miejscowości czy gminy, które dbają o dobre oznakowanie, np. Padew Narodowa, ale już choćby Zaduszniki czy Przykop, Dulcza Mała to, jak mówią nasi kierowcy, obszary praktycznie wcale nie oznakowane, a domy leżą między zagajnikami, porozrzucane nieregularnie na dużym obszarze. Numery są za szybami i to nierzadko pomiędzy kwiatkami, od strony podwórka, na domu za wysokim płotem, wśród roślinności albo nie ma ich wcale. Oczywiście czasy, gdy wieś składała się z domów przy jednej ulicy ponumerowanych według kolejności umiejscowienia przy trakcie, dawno minęły. Dziś mamy numer i litery alfabetu, a pomiędzy numerem 1 a 2 może się znajdować kilka innych wsuniętych nieco w głąb. Nie można więc zakładać tego co podpowiada logika, bo to często zawodzi, jedynym ratunkiem jest oznaczenie domostw. Gdy go nie ma, czas dojazdu karetki wydłuża się zupełnie niepotrzebne – tłumaczy Paweł Pazdan, dyrektor pogotowia.
Ratownicy narzekają nawet na miasta, które teoretycznie powinny być już oznakowane czytelnie, jak choćby Mielec.
– Spółdzielnie niestety często nie dbają o to. Nawet, jeśli na bloku tabliczka jest, bardzo często zasłaniają ją drzewa, krzaki, a bywa i że po prostu odpadnie i nikt jej nie wiesza z powrotem. Jest to niezwykle bulwersujące, ponieważ oznaczenie budynku nie wymaga przecież ogromnego nakładu sił i wielkich finansów, a naprawdę jest to gest na wagę ludzkiego życia – zauważa Józef Latawiec.
Stanowczo podkreśla to lek. Wojciech Burkot, specjalista anestezjolog, zastępca dyrektora pogotowia ds. lecznictwa:
– Trzeba sobie zdać sprawę, że są sytuacje, w których naprawdę liczy się każda minuta. Gdy karetka jedzie do osoby z dusznością, we wstrząsie anafilaktycznym, czy z zatrzymaniem krążenia czas zmarnowany na poszukiwanie adresu może się okazać stratą nieodwracalną, która może kosztować kogoś zdrowie lub życie. Oczywiste jest, że na pewne okoliczności nie mamy żadnego wpływu, ale akurat problem braku oznakowania można łatwo i szybko rozwiązać dla bezpieczeństwa własnego i bliskich – podkreśla dyrektor medyczny. - Uważam, że władze gmin wszelkie zmiany urbanistyczne, które zachodzą na jej terenie powinny przekazywać pogotowiu w formie graficznej, bo przecież to służy wszystkim mieszkańcom – zaznacza Wojciech Burkot.
Dyrekcja pogotowia apeluje o oznakowanie posesji do władz samorządowych, spółdzielni mieszkaniowych oraz osób prywatnych.
– Będziemy się starać ponawiać ten apel, przekazywać go przy każdej okazji lokalnym politykom, mówić o problemie przy okazji imprez i happeningów. Mamy nadzieję, że z czasem czytelne znakowanie domów stanie się zwyczajem, normą – mówi dyrektor Pazdan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zanim napiszesz przeczytaj regulamin
Komentarze są moderowane