W
imieniny mojej Mamy poszedłem na nasz cmentarz komunalny. Była to także
okazja, by odwiedzić znajomych, którzy lata temu, albo całkiem
niedawno, przenieśli się do innej rzeczywistości i powspominać czas,
kiedy byliśmy razem na naszej matce Ziemi. Dopóki my żyjemy, żyją także
oni w naszych wspomnieniach, czy to tylko myślanych, czy artykułowanych
na głos lub drukiem. Potem zapadnie milczenie i cisza, i tylko czasami
inni może wspomną nas, którzy odeszliśmy i naszych znajomych, o których
dzisiaj myślimy. Takie życie, a śmierć jest jego nieodłączną częścią.
Idąc
alejką w nowej części cmentarza, niedaleko od wyjścia mała furtką,
przeczytałem z nagła i niespodzianie na grobie lakoniczną informację:
„śp. Prof. dr. hab. inż. Kazimierz Kałucki. 17.08.1935 - 8.05.2005”.
Pierwszą myślą, jaka mnie naszła, było: znowu nasze miejskie władze
zapomniały o znamienitym mielczaninie, który spoczywa w całkowitym
spokoju i zapomnieniu.
Okazało
się jednak, że jest zupełnie inaczej. Z internetu dowiedziałem się, że
prof. Kałucki, świetny chemik, o wielkich osiągnięciach, nie miał nigdy z
Mielcem niczego wspólnego. Urodził się na kresach a mieszkał w
Szczecinie, gdzie na tamtejszej politechnice był profesorem chemii,
dziekanem Wydziału Technologii i Inżynierii Chemicznej i członkiem
Senatu PS.
Jednocześnie
był człowiekiem o wielkich zasługach dla Szczecina, którego władze po
jego śmierci postanowiły uczcić pamięć Profesora w dość oryginalny
sposób. Otóż wymyśliły kiedyś taką tradycję, że ludzie zasłużeni dla
Szczecina, którzy po śmierci – z różnych powodów – nie mają swoich
grobów w tym mieście, będą w pamięci szczecinian utrwalani poprzez
zasadzenie na tamtejszym cmentarzu komunalnym drzewka pamięci. To
drzewko zawsze jest dębem, pod którym umieszczona jest kamienna ławeczka
i pamiątkowa tablica. W czterystutysięcznym Szczecinie takiego
zaszczytu dostępuje po śmierci dwie, trzy osoby rocznie.
Po
co o tym piszę? Pewnie niektórzy czytelnicy łatwo się domyślą.
Parokrotnie w swoich felietonach pisałem czy to o pomniku pamięci
mielczan, który radziłem wybudować na Górce Cyranowskiej, czy też o
uczczeniu pamięci wielkiego mielczanina, jakim był niewątpliwie Dyrektor
Ryczaj. Żaden z tych apeli nie doczekał się nawet dyskusji. Ba, panuje
nad nimi pełne zgody milczenie i głucha cisza wszystkich mieleckich sił
politycznych i organizacji pozarządowych (sorry – Pan Daniel Kozdęba
stanął po mojej stronie).
O czym to świadczy? Zaryzykuję, kiedy powiem, że o marności moralnej części mielczan, ale tak właśnie powiem.
Zawiść
jest chyba jedynym czynnikiem powodującym takie zachowania i radnych i
władz. Kiedy trzeba było uczcić kolegę z PSL – u, radni powiatowi byli
za tym, by rondu w mieście Mielcu dać jego imię. Kiedy zaproponowano
uczczenie współtwórcy potęgi tego miasta, radni powiatowi uznali, że to
nie ich sprawa. Boże! O radnych miejskich i władzach Mielca nic nie powiem.
Jak
się komuś wydaje, że w pamięci ludzi będziemy tacy, jakimi sobie siebie
wyobrażamy, na co się kreujemy, to jest w wielkim błędzie. Czas, ludzka
pamięć weryfikuje nasze dokonania i nawet sterowanie mediami i
powolnymi władzy radnymi niewiele tu pomoże.
Jak
widać są w Polsce miasta, w których dba się o własną historię, o własną
pamięć, o własną tożsamość. Dziwne, że często dzieje się to tam, na
zachodzie Polski, gdzie nasz Naród ma krótką tradycję, bo ledwie kilkudziesięcioletnią.
Tam pamięta się i o Niemcach, którzy budowali polskie dzisiaj miasta, i
o Polakach, te miasta obecnie rozwijających.
A u nas?
Narzekamy
na działalność najgorszej z ministrów edukacji, która skutecznie
wyautowała historię z programów nauki naszych dzieci. Cóż, ponoć chcemy
(?) być Europejczykami, to po diabła nam pamięć przodków.
Jeszcze
dwa pokolenia takiego stanu rzeczy i przestaniemy być Polakami. A
Mielec będzie dla nas hotelem jedynie, w którym będziemy spać po
powrocie z pracy za granicą. Po co nam pamięć!? Po co nam tożsamość!?Andrzej Talarek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zanim napiszesz przeczytaj regulamin
Komentarze są moderowane