Historia
to taka nauka, która mając niepodważalne fundamenty w postaci faktów,
posiada nadbudowę w postaci interpretacji. I o ile jej fundamenty (w
zasadzie – prócz fałszerstw) pozostają stałe i niezmienne, o tyle cała
nadbudowa jest labilna jak harcerski namiot, który można przefarbować,
postawić na szczycie wzgórza lub schować w dolinie porośniętej
chaszczami, zwinąć na czas jakiś i schować na strychu albo udawać – po
lekkim liftingu, że namiot jest np. akropolem, Wawelem albo zamkiem w
Kamieńcu.
Takie
traktowanie historii to przypadłość każdych czasów, ale ostatnio jakby
się nasila, czy to za sprawą wielości środków przekazu, czy może raczej
za sprawą swoiście pojmowanej „polityki historycznej”, którą uprawia
każda polska władza, od Warszawy po Pcim Dolny.
Takim
charakterystycznym przykładem swoiście pojmowanej „polityki
historycznej” w mieleckim wydaniu jest sprawa Dyrektora Ryczaja, o
której pisałem wielokrotnie, więc tym razem o niej zamilczę. Inna sprawa
to nieustanne czczenie kolegi, który miał pecha zginąć w katastrofie
lotniczej i teraz, za państwowe i samorządowe pieniądze jest co chwila
wspominany tysiącami kwiatów i zniczy. A także poprzez lokalną, mielecką
geografię, czyli nazewnictwo miejsc..
Ale i nie ten przypadek mnie tu szczególnie interesuje.
Bo
oto przez ostatnie 20 lat wyrosło w Mielcu wielu lokalnych bohaterów,
ba, prawie herosów i nimi chcę się tu zająć. I nie chodzi tu o zasługi
ludzi na polu walki, np w Afganistanie, ale o zasługi, jakie bohaterowie
ci, prawdziwi lub mniej, mieli położyć na ołtarzu wspólnej, mieleckiej
pomyślności, walki o świetlaną przyszłość naszego miasta, dobro
mielczan.
I
jeśli ktoś powie, że ironizuję, to nie będzie to do końca prawda. Bo
wiem, że jest w Mielcu wielu ludzi prawdziwie zasłużonych dla miasta i
jego mieszkańców. I im się należy cześć i chwała. Tyle, że są to
najczęściej ludzie skromni.
Ale
wiem także, i wszyscy to widzimy, że ostatnie dwie dekady wykreowały
wielu fałszywych bohaterów, albo – w najlepszym razie – bohaterów czasu i
czynu, które przeminęły, a oni nadal chodzą w chwale herosów. A
przecież z ich wieńców laurowych wypadły wszystkie liście, czyny ich
pokrywa kurz niepamięci albo ich wielkość okazała się fałszywa i
wypłowiała, a oni nie widzą tego, co dostrzegają wszyscy, nie słyszą
szeptów, a nawet krzyków, że są nadzy i śmieszni, że czas najwyższy
odejść, bo podszepty fałszywych przyjaciół, artykuły prasowe, często
sponsorowane, utwierdzają ich w poczuciu wielkości i nadal pozwalają
zadzierać brodę i patrzeć z góry na bliźnich.
Wszyscy
czują, że zbliża się czas przewartościowań. Może to być jednocześnie
czas groźny, choć niekoniecznie. Jestem jednak przekonany, że niedługo
upadnie wiele pomników, ad hoc budowanych przez usłużne media, że wielu
fałszywych lub wyliniałych bohaterów, wstydliwie tuląc uszy, odejdzie w
niesławie w zapomnienie. Ten czas nadchodzi nieuchronnie razem z
czerstwiejącym chlebem i coraz bardziej nieudanymi igrzyskami.
Nadchodzi
zmierzch bogów. Fałszywych bogów, którym się wydawało, że niebiosa
umieściły ich na mieleckim olimpie, ba, na mieleckim nieboskłonie, by
świecili wiecznie jak gwiazdy, jak antyczne konstelacje, a tak naprawdę
są na tym olimpie przybłędami, których historia strąci w przepaść
niebytu, meteorami które przeminą i spalą się w atmosferze pełnej
ożywczego tlenu.
Tlenu
podtrzymującego prawdziwe życie, który znowu pozwoli ludziom odetchnąć
pełną piersią, tlenu, który dla pleśni jest jak boski ogień.Andrzej Talarek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zanim napiszesz przeczytaj regulamin
Komentarze są moderowane